czwartek, 29 maja 2014

jaki poniedziałek taki cały tydzień?

 Poniedziałek :).
W pracy byłam do 18 z przerwą na uroczystość w przedszkolu. Młyn taki, że mózg mi dymił. Po 18 odebrałam J. od mojej mamy, jeszcze trochę pogadałyśmy. W domu byłam o 19.20. Kąpiel, kolacja i 
J. do łóżka. Czytam bajkę potem idę ćwiczyć. Ćwiczę z przerwami na każde "maaaaamoooooo". Bez sensu takie ćwiczenie :/. J. oczywiście zasypia po 22 co sprawia, że ledwo widzę na oczy. W związku z tym, że wieczorami wolę leniuchować :), mam takie zdolności, że potrafię się wcześnie zerwać i rano wyspana nadrobić np. prasowanie czy coś tam posprzątać. Więc wieczorem czekając, aż mój Pimpek zaśnie wspaniale zaplanowałam, że we wtorek wstanę o 5. 

Wtorek...
...I wstałam o 6.10 :/. Cały plan legł w gruzach. Szybko się ubrałam, spakowałam i poszłam do pracy. W pracy dalej młyn. Wybiegłam z pracy o 15.38 (o trzy minuty za późno) więc do przedszkola również prawie biegłam. Na miejscu byłam o 15.49. Nie padało, zostałyśmy na przedszkolnym placu zabaw. Pusto. Wprawdzie pora obiadowa, ale żeby z dzieckiem nie wyjść? Na placu bawiła się J. z przyjaciółką M., a my mamy zadowolone w promieniach słońca rozmawiałyśmy. O 18 stróż powiedział, że zamyka bramę i musimy iść. J. i M. nie mogą się rozstać więc jeszcze bawiły się na chodniku przed przedszkolem. Tym sposobem trafiłyśmy do domu o 18.50. Kąpiel, kolacja, bajka. Byłam pewna, że J. zaśnie szybko, no może nie o 20, ale tak o 21 to bez problemu. Nic bardziej mylnego. Zasnęła ok 22.30. W międzyczasie ćwiczę. Potem prasuję. Znowu jest tysiąc razy "maaaaaamoooooo".

Środa.
Raz na jakiś czas trzeba zrobić zakupy. Odwlekałam to jak mogłam. Niestety powietrze w lodówce i szafkach tak straszyło, że trzeba było się na nie wybrać. Mąż cały tydzień pracuje na popołudniową zmianę, więc po pracy szybko do przedszkola. Znowu J. i M. nie potrafią się rozstać, więc jedziemy na zakupy z opóźnieniem. Wsiadam do auta, jadę pod bankomat. No i mąż zapomniał spakować torby na zakupy. Jestem zła, bo nie chcę się wracać i wchodzić na trzecie piętro. Jadę na zakupy bez toreb i jestem dalej zła. Zmęczenie do tego robi swoje. Z tej całej złości nie biorę płatnych jednorazówek. Podjeżdżam pod dom i trzeba iść dwa razy :/. Jesteśmy w domu o 18.20. Dobrze, że J. już jest taka samodzielna i pomaga mi rozpakować zakupy. Kąpiel, kolacja, bajka. Ćwiczę... dzisiaj joga, ze zmęczenia nie potrafię załapać równowagi. Znowu jest tysiąc razy "maaaaaamoooooo" J. zasypia o 22.30 :/.

Czwartek.
Nie mam siły rano wstać. Praca, po pracy przedszkole. Jesteśmy w domu o 16. O 16.10 wychodzimy do sklepu po obiecany długopiskik do notesika dla J. Potem na angielski. Po angielskim idziemy do centrum handlowego. Jemy lody w kawiarni, dwa razy jedziemy schodami i przeźroczystą windą. Daje J. 2zł bo chce jechać ciuchcią. Wsiada jako maszynista i podbiega chłopiec i wsiada jako pasażer. Ciuchcia rusza, a J. dostaje histerii, że chciała jechać sama i wyskakuje z jadącego pociągu.. Tłumaczę, że ma tam wracać, bo chłopiec też chciał jechać. Zrobiło mu się smutno i poszedł. Natychmiast z J. wracam do domu. Po drodze nasłuchała się mojego kazania co myślę o jej zachowaniu. W domu jesteśmy po 19. Kąpiel, kolacja. Rozmowa o jej nieodpowiedni zachowaniu. Nie mam siły czytać bajki. J. leży w łóżku od 19.40. Ćwiczę, tzn.  ledwo coś tam się ruszam. Tysiąc "maaaaamooooo, no chodź maaaaamooooo, maaaaamuuuuuusssiuuuu". Jest 21.10 siadam w kuchni i jem obiad :). Zupa kalarepowa z ziemniakami. Pycha. Lekko ciepła, idealna na koniec dnia. Pimpek nie śpi. Ciekawe o której zaśnie. Siedzę w kuchni i piszę. J. sikała już 6 razy. Ciekawe ile jeszcze ;). Zaraz zasnę. Ale mam plan! Jutro wstanę o 5 :)...

1 komentarz:

  1. oho witaj w klubie jak ja Cię dobrze rozumiem:) Mam wręcz identycznie!

    OdpowiedzUsuń