środa, 19 marca 2014

walka trwa

Znowu zaczynam walczyć i ćwiczę. Po chorobie ćwiczyłam tydzień. Potem miałam tyle na głowie, spotkania, wizyty, że jak wracałam wieczorami do domu to już nie miałam na nic siły. I tak zleciał następny cały tydzień. Nie pozostało mi nic innego jak cofnąć się z ćwiczeniami. 
I tak w miniony poniedziałek znowu zaczęłam od początku. Tym razem mam nadzieję, że to już ostatni raz, bo do trzech razy sztuka ;).
Mąż ćwiczy bez przerwy i właśnie jest w trakcie 8 tygodnia ćwiczeń. Nie był tak oblany tłuszczem na brzuchu jak ja więc fajnie widać efekty. Jest zarys sześciopaku na jego brzuchu, a do tego robi mu się takie dziwne coś. Też widać tego zarys. Nie wiem co to jest i jak się nazywa. Znalazłam wytłumaczenie na Demotywatorach






Niestety mąż nie ma takiej imponującej klaty. Może za pół roku jak dalej będzie ćwiczył :P.


Ps. Swój brzuch zaprezentuję w czerwcu :D. Jeśli i Wy ćwiczycie trzymam kciuki :)! POWODZENIA!!!!!!

poniedziałek, 17 marca 2014

PUP(a)

Wczoraj przeczytałam w WO list pani, która opisała swoją wizytę w Urzędzie Pracy. Przedstawiam Wam moją historię.

Kończę licencjat. Czerwiec.
Rejestruję się w PUPie. Pierwszy raz w życiu. Chcę załatwić staż w urzędzie (przez urząd rozumiem - urząd miasta, gminy, powiatu, wojewódzki, skarbowy, celny, sądy, prokuratury). Niestety wybrany urząd nie ma zapotrzebowania na stażystów. Sprawdzam osobiście w kadrach tego urzędu. Propozycji pracy nie ma. Zbywają mnie, odpyskują, przerzucają z pokoju do pokoju. Pytają czy mam konto bankowe, jeśli tak muszę przynieść oryginał umowy o zawarciu rachunku (po co? nie wiem). Samo moje oświadczenie z numerem konta nie wystarcza. Muszę wrócić na drugi dzień. Zostaję skierowana na szkolenie "Jak poszukiwać ofert pracy". Kpina! Skandal! Pani przyszła z gazetą. Pokazała nam jak się czyta... i dodała, że ogłoszenia można znaleźć na tablicach ogłoszeń, w gablotkach w urzędzie pracy, w internecie no i w prasie. To mi odkrycie!
Po miesiącu dzwonią z PUPy, że mają staż w innym urzędzie w moim mieście. Szok, niedowierzanie! Zgadzam się (to były jeszcze te dobre czasy kiedy urzędy przyjmowały stażystów bo potem nie musiały ich zatrudniać...) Zaczynam pracę 1 sierpnia. 40h tygodniowo. Wypłata 460zł miesięcznie. Szału nie ma, ale mieszkam z rodzicami, studiuję zaocznie mgr, do tego praca mi się podoba, jest ciepło, kontakt z ludźmi, super. Zdobywam doświadczenie.
Luty dostaję umowę na zastępstwo i jestem w niebie :D.
Grudzień umowa się kończy. Rejestruję się w PUPie. :/. W życiu nie byłam tak niemiła dla ludzi przez całe życie co oni dla mnie przez 5 min. Pani w informacji flirtuje z ochroniarzem, zbywa mnie i jest niemiła. Dostaję się do pokoju. Niemiła pani, która ma paznokcie obgryzione do granic możliwości, kwalifikuje mnie jako technik biurowy. Niech będzie. Pracy nie ma. Za tydzień wizyta u "mojego pośrednika". Pośrednik mało przygotowany, ale dostaję ofertę pracy biurowej. Przychodzę na rozmowę. Pan patrzy na mnie i na moje CV i mówi "ale ja szukam młodych osób". Mam 25 lat. Super...
Maj. Mam pracę! Znalazłam sama, też w jakimś tam urzędzie. Dojeżdżam kilometry do innego miasta. Mija 1,5 roku. Znowu jestem bez pracy i mam córkę, która ma 6 miesięcy.  
Styczeń. Znowu rejestruję się w PUPie dosłownie... Byłam w pupie, gówno załatwiłam. Okazuje się, że na świadectwie pracy jest adnotacja o długim L4. Mówię, że byłam w ciąży. Potrzebne zaświadczenie od byłego pracodawcy kiedy skończyli płacić mojej składki na fundusz pracy. Zakład pracy dostaje taki "prezent" za przyjęcie z powrotem do pracy kobiety po urodzeniu dziecka i przez 36 miesięcy (trzy lata!!!!) nie musi opłacać składek na fundusz pracy. Jeśli składki nie są opłacane przez 18 ostatnich miesięcy to po zwolnieniu nie dostaniemy zasiłku. (Która nie wierzy niech spojrzy na swój pasek. Na szczęście nowy pracodawca nie przejmuje tej ulgi!). Bosko! Muszę jechać do mojej byłej pracy, załatwiać zaświadczenia.
Dwa dni później wracam z zaświadczeniem. Wszyscy robią mi łaskę, że się do mnie odzywają. Jest dobra wiadomość dostaję zasiłek.  Pani z rejestracji (znowu ta z obgryzionymi paznokciami, w okularach i wyciągniętym swetrze...) mówi, że mam przyjść za tydzień do pośrednika. Pytam na którą godzinę to słyszę obojętnie. Dopytuję czy na pewno. Przyjeżdżam za tydzień na godz. 7.00. Jestem 4 w kolejce. Podchodzę do maszyny, wbijam pesel i pobieram numerek. Czekam, czekam, czekam. Podchodzę do informacji, okazuje się, że powinnam tydzień temu zapisać się na konkretną godzinę. Pani zbywa mnie, że mam czekać, ona nie wie bo tu jest stażystką, żuje gumę, zamiast spódnicy ma opaskę biodrową. To ma być urzędnik? Dzwoni gdzieś i odpowiada, że najpierw przyjmowane są osoby zapisane na godziny, a potem pozostałe. Czekam. Jest 10. Wkraczam do kierownika. Podniesionym głosem mówię co myślę o pani, która tydzień temu nie zapisała mnie na godzinę, w domu czeka na moją pierś małe dziecko, pani w informacji jest niemiła i mnie zbywa. Pani kierownik okazuje się człowiekiem i mówi pośrednikom, że mają wstrzymać kolejkę i przyjąć mnie. Jestem w szoku, tym bardziej, że pani kierownik powiedziała, że miałam od razu zgłosić, że mam małe dziecko. Świetnie... Ciekawe gdzie to jest napisane. Z nudów przeczytałam wszystkie gablotki i nie było informacji, że matki bez kolejki.
Siadam przed pośrednikiem. Zaczyna się rozmowa między urzędnikiem, a mną (też urzędnikiem jakby nie było). Pracy biurowej nie mają. Pani mówi z uśmiechem na twarzy. Są szkolenia: wózek widłowy i coś tam w tym stylu, przeglądam listę. Jest florystka. Hmm. Mówię  "chcę na to szkolenie". Słyszę, że nie mogę, bo mam wyższe wykształcenie, a to jest dla osób z maturą.... Jest praca w salonie z telefonami komórkowymi. Pytam jakie ja mam doświadczenie w sprzedaży? Biorę namiary, wysyłam CV. Nie odpowiadają.
Idę do jednego z urzędów w moim mieście (tego w którym zaczynałam staż z PUP). Chodzę, pytam, męczę. Ogłaszają zapotrzebowanie na zastępstwo. Dostaję umowę na 3 tygodnie bo pani wraca nagle po dłuższej nieobecności. Znowu rejestruję się w PUPie, znowu pani z obgryzionymi paznokciami. Tym razem nie wychodzę bez terminu z konkretną godziną. Doświadczenie w tej kwestii bezcenne :D. Trzeba się wykłócić o swoje. A co! Niechętnie mnie wpisała na godzinę. No tak bo ja bezrobotna to może nie mam co robić i mogę czekać?
Pani w informacji dalej niemiła. Obserwuję i widzę, że zamiast przyjść umytym, poczesanym i pomalowanym lepiej przyjść śmierdzącym. Szybciej mnie obsłużą przestanie im śmierdzieć. Pracy nie ma, nic biurowego, szkoleń dla mnie też nie, bo jestem wykształcona, a to dla tych z maturą. Co robić... Składam dokumenty do tego mojego urzędu z prośbą o wolontariat. Jest zgoda. Przychodzę codziennie na trzy godziny. Przynajmniej wychodzę z domu i mam kontakt z pracą. W CV też to fajnie wygląda ;).
W międzyczasie dostaję pracę w urzędzie w innym mieście. Znowu dojeżdżam kilometry. Też na zastępstwo, ale lepsze to niż nic. Tym razem dwa miesiące, dziewczyna jechała na rowerze i złamała bark czy coś takiego. Po dwóch miesiącach wraca do pracy. Jest druga połowa czerwca. 
Znowu idę do PUPy. Scenariusz jak wyżej. Po tygodniu idę do "mojego" pośrednika. Pani mnie wita słowami "znowu pani? przecież pani się dopiero co rejestrowała". Pełna podziwu zaczyna rozmowę. Znowu nie mają pracy. Pani oświadcza to z uśmiechem na twarzy. Kolejna wizyta za trzy tygodnie. 
Planowałam wyjechać na 6 tygodni z córką na wieś na wakacje. Zasiłek przysługuje mi do września więc mogłabym skorzystać z płatnego "urlopu". Doświadczona wcześniejszymi wizytami, zrobiłam rozeznanie i się przygotowałam (na zwykłe pytanie czy można przyjść w późniejszym terminie zawsze słyszałam - nie!)
Mówię pani, że gdzieś tam złożyłam dokumenty (kłamię). Może pani sprawdzić, bo ogłoszenie pojawiło się dwa dni temu w internecie (rzeczywiście takie ogłoszenie było). Dokumenty można składać do połowy lipca. Rozstrzygnięcie zaplanowane jest na połowę sierpnia. Pani widzi moją historię poszukiwania pracy, patrzy na mnie, znowu w papiery, liczy ile razy się rejestrowałam w tym roku. Jest możliwość, żebym przyszła dopiero w połowie września. Mówię, mam nadzieję, że do tego czasu coś znajdę. Wypadłam przekonująco :P.
Nagle jest konkurs, w tym moim urzędzie w moim mieście, składam papiery. Wygrywam. Nie idę na wrześniowe spotkanie w UP. Wysyłam faksem moją umowę o pracę i pismo, żeby mnie skreślili z listy bezrobotnych. Nie mam zamiaru się tam pokazywać. Pracuję. Umowa na czas próby, określony, znowu określony i wreszcie nieokreślony. Bardzo się cieszę z tej umowy na czas nieokreślony, do dzisiaj, a minęło już kilka miesięcy. 

Szanuję swoją pracę od początku gdy zaczynałam po licencjacie. Jestem miła dla petentów. Zawsze byłam. Nigdy nikogo nie zbywam, nie zbyłam i tego nie zrobię. Ludzie dziękują mi za poświęcony czas, że byłam miła, a urzędnicy tacy nie są. Nie zarabiam tak dużo jak mówią w mediach, nie mam czasu w pracy zjeść, nie piję kawy ruszając nóżką pod stołem, bo się nudzę. Mam zapieprz, pracuję na wysokich obrotach, a ludzie są upierdliwi, przeklinam w głowie, bo tłumaczę - spokojnie - coś dwudziesty raz, a pan/pani nie rozumieją. Trudno jestem urzędnikiem - osobą, która musi ludziom pomagać. Z wielką cierpliwością ciągle powtarzam to również moim koleżankom, które często o tym zapominają...

Wrednym biurwom z PUPy, życzę takiego potraktowania - wszędzie!!! - jak one mnie traktowały i tysiące innych ludzi. Chyba zapominają jak to jest być bez pracy. Albo dostały ją bez wysiłku...

P.S. Do dzisiaj nie wiem dlaczego nie dostałam dyplomu z urzędu pracy za znalezienie sobie pracy i to tyle razy. 
A jak to u Was wyglądało, też takie olewanie klienta?

niedziela, 16 marca 2014

coś słodkiego

Po tak długiej nieobecności zacznę od słodkości :).

Coś szybkiego bez pieczenia. Dla zagonionych.

Porcja na blachę o wymiarach 28cm x 24cm.

Wszystko kupuję w dyskoncie na literkę B-y więc ci co też tam kupują powinni kojarzyć produkty.

Dwa opakowania ciasteczek petitków pełnoziarnistych.
Dwa opakowania galaretki cytrynowej.
Dwa opakowania budyniu śmietankowego.
Jedna kostka margaryny.
Masa krówkowa kajmakowa.
Jedna schłodzona śmietana 30% - 330ml.
Cytryna.
Troszkę kakao - 3 łyżki.
600ml mleka.
Papier do pieczenia.

W małym kubku rozpuszczamy jedną galaretkę. W trakcie robienia pozostałych rzeczy trzeba pamiętać, żeby tą galaretkę przemieszać, żeby ostygła, ale na dole się nie stężała.

Blachę wykładamy papierem do pieczenia. Jednym arkuszem.
Na dnie układamy petitki maczane w wodzie z cytryną. Tzn. zanurzamy w wodzie i na blachę :).

Puszkę masy krówkowej wkładamy do garnka i zalewamy gorącą wodą.

W 600 ml mleka gotujemy dwa opakowania budyniu. Do gorącego budyniu wrzucamy pokrojoną w kostki margarynę (dobrze żeby nie była z lodówki bo dłużej się rozpuszcza). Można przemieszać łyżką. Wsypujemy suchą galaretkę i miksujemy na najwyższych obrotach. Uwaga na początku może pryskać. Po minucie mamy jednolitą masę, którą natychmiast wykładamy na petitki. Trzeba ładnie rozsmarować i przykrywamy drugą warstwą petitków maczanych w wodzie z cytryną.

Następnie otwieramy puszkę z masą krówkową i rozsmarowujemy ją na petitkach. Warstaw będzie cienka, ale wierzcie mi, że wystarczająca :). Uwaga puszka będzie gorąca! Przykrywamy kolejną warstwą petitków maczanych w wodzie z cytryną.

W tym momencie rozpuszczona galaretka powinna być płynna i być letnia. Można pomieszać jeszcze energicznie, żeby ostygła. Powinna mieć temperaturę pokojową.

Ubijamy schłodzoną śmietanę. Jak już będzie ubita wlewamy galaretkę i jeszcze miksujemy kilka sekund, żeby wymieszać śmietanę z galaretką. Uwaga! Śmietana zrobi się rzadka. Wylewamy wszystko na poprzednie warstwy. Na całość sypiemy kakao przez sitko.

Dobrze jest ciasto zrobić dzień wcześniej, żeby dobrze zastygło, szczególnie masa kajmakowa bo botem się rozjeżdża.

Przed pokrojeniem najlepiej podnieść ciasto za papier i przełożyć na blat. Tylko po to jest ten papier potrzebny bo wyjmując z blachy kawałki mogą się zniszczyć.





Na blachę o wymiarach 39cm x 24 cm należy zużyć - 3 budynie, 900 ml mleka, 2 opakowania śmietany, 2 puszki masy kajmakowej, 3 opakowania petitków. Reszta pozostaje bez zmian.

nie mam czasu

Witajcie po przerwie. Jestem tak zagoniona, że na nic nie mam czasu. To straszne! Żeby nawet pół godziny nie wygospodarować na napisanie paru zdań. Nawet maila nie sprawdziłam przez kilka dni. Dzisiaj mam zamiar nadrobić zaległości w pisaniu i czytaniu. Pozdrawiam!


wtorek, 4 marca 2014

matka ojca mego dziecka

czyli TEŚCIOWA.

Teściowa :P i albo uśmiech na twarzy albo ciarki na plecach w zależności jak kto trafił ;).
Teraz serio.
Teściowa czyli druga mama. No i tu może pojawić się problem. Jak zwracać się do teściów. U nas poszło jakoś tak naturalnie. Po ślubie zaraz była mama i tata i w jednym i drugim przypadku. Zdarzyło się na początku powiedzenie "pani/pan", potem poszło. Sprawę ułatwił ksiądz na kazaniu ślubnym, który powiedział "od teraz mówicie do rodziców swoich i małżonka/małżonki mamo i tato, nie pani, nie teściu, tylko mamo i tato". Lody przełamał. Mój tata to męża zmotywował konkretnie bo powiedział mu kilka dni po ślubie, że jak jeszcze raz powie do niego "pan" to daje pół litra za każde "pan" :D. Mąż chyba przekalkulował ;). Śmieszne to było. Początki były trudne. Teraz po prawie 4,5 roku małżeństwa nie mamy z tym problemów. Kiedyś zażartowałam na imprezie rodzinnej i do teściowej powiedziałam "teściowo". Usłyszałam tylko nie mów do mnie teściowo :D :D :D. Wiem, że niektórzy mają z tym problem. Czasem ci starsi jakoś nie zachęcają młodych do odpowiednich zwrotów. Problem troszeczkę może zostać rozwiązany gdy pojawi się wnuk. Wtedy można powiedzieć "babciu/dziadku" :P.

A jak w telefonie? Kiedyś zgadałam się z koleżanką w pracy, że ona ma teściową wpisaną w telefonie "teściowa". Hmmm ja to w ogóle mam chyba  wpisane lekceważąco bo mam samo imię, do teścia imię i nazwisko :P. Z tym drugim już bardziej oficjalnie ;) nie wiem dlaczego. Wcześniej nie zwróciłam na to uwagi. Jak ich jednak inaczej wpisać? Druga mama odpada. Teściowa też mi jakoś nie brzmi dobrze. Pozostaje albo imię albo imię i nazwisko. Chyba, że pseudonim? Tylko jaki?

Jak to u Was wygląda? Jak zwracacie się do teściów, jak ich macie wpisanych w telefonie?

P.s. Jutro - 5 marca - Dzień Teściowej pamiętajmy o drobnym prezencie dla teściowej :). Może kupię kwiatek? Jeszcze nie wiem.

poniedziałek, 3 marca 2014

o tym i o tamtym

WRÓCIŁAM :). Do pracy i do normalnego życia.

Pobudka z rana była bardzo ciężka :/. Przyzwyczaiłam się do wstawania o 8 :). Budzik zadzwonił o 5.30 i do 6 nie mogłam się zwlec z łóżka. O 6 już mnie czas gonił i to mnie zmotywowało do wstania :). Poza tym porankiem to fajnie znowu być w pracy, wśród ludzi. Czas minął niesamowicie szybko. 
Potem marsz do przedszkola. J. dzisiaj też pierwszy dzień po ospie. Oczywiście zadowolona bo po 3 tygodniach w końcu zobaczyła się ze swoją przyjaciółką M. Małe dziewczynki są słodkie. Umówiły się, że pójdą razem na basen - one i ich mamy :), a potem pójdą się pobawić. Tutaj kwestia do kogo pozostawała sporna. W końcu stwierdziłam, że może najpierw do jednej pójdą, a potem do drugiej. Ochoczo podskoczyły i spytały "dzisiaj?". Obydwie z ospowymi strupkami wyglądały uroczo!

Wróciłam też do moich ćwiczeń p90x3. Te co ćwiczą mają boskie ciało, leniuchy guzik mają :D. Po trzech tygodniach przerwy niestety musiałam całość zacząć od początku. I zero kondycji! Rozumiem, że jestem po chorobie, ale żeby nie umieć wytrzymać 30 minut ćwiczeń i odpaść po 20 min, no 19 min. Dobra może było tego z 18 minut. Nie mogę się poddawać. Lato coraz bliżej. Tłuszcz z brzucha trzeba zrzucić. Przeszkadzał mi w ćwiczeniach ból głowy. Chyba mnie przewiało bo wyskoczyłam rano bez czapki :/. Podsumowując kondycja zerowa.

Po ćwiczeniach postanowiłam zrobić ombre na paznokciach. Na prawej dłoni wyszło super, a na lewej do du** (a jestem praworęczna). Nie mam czasu już teraz zmywać i na nowo malować. Kurde wiem, że nie zawsze jest niedziela i nie zawsze świeci słońce, ale żeby i nie umieć ćwiczyć i ból głowy i kiepsko pomalowane paznokcie jednocześnie... buuuu. 

A żeby się dobić całkowicie próbuję zjeść jogurt naturalny na kolację i popijam wodą mineralną z cytryną i świeżą miętą. Przynajmniej ta woda dobra.  
J. dalej nie śpi. Od godziny wymyśla różne rzeczy, że ją nogi bolą, brzuszek boli, że nie może zasnąć bo włosy jej do oczu wpadają, przytulić się chcę, napić, siku chce, kupkę (ostatecznie stwierdziła, że jej się odechciało...), palec ją boli bo pół roku temu przycięła się nożem, wzdycha, chce spać ze mną, z mamą i z tatą, poczytać książeczkę, musi mi coś powiedzieć, a słowo "mamuś" usłyszałam z milion razy.

Oby do weekendu ;).