poniedziałek, 30 grudnia 2013

pierwsze Ry

Od kilu dni J. potrafi powiedzieć eR :). Wychodzi to na razie sporadycznie i tylko w jednym wyrazie, ale radość mamy w takiej chwili jest ogromna. Czasami zakupy robimy w sklepie, który w nazwie ma literkę R i gdy J. wymawia nazwę sklepu pięknie jej to wychodzi. Gdy poproszę żeby powtórzyła do jakiego sklepu mamy iść to przełącza się na L :).
Poza tym dalej akcentuje SZ i CZ i tak np.  mówi jeSZyCZe, juSZ itd. Chyba jej się to podoba.

niedziela, 29 grudnia 2013

...a tymczasem w centrum handlowym

W piątek po świętach wybrałam się do centrum handlowego. Ludzi mnóstwo. Jedni kupowali, inni oddawali :). To co mnie zaskoczyło to widok wielu mężczyzn, którzy jakoś wyjątkowo spokojnie towarzyszyli swoim kobietom na zakupach. Jak śnięte ryby sunęli między wieszakami i regałami. Hmm widok niecodzienny. Nie słyszałam pospiesz się, a po co ci kolejne buty, bluzka, torebka (a spędziłam tam sporo czasu). Zero jakiegoś poddenerwowania. Niektórzy nawet grzecznie trzymali wieszaki z ubraniami. Wtedy mnie olśniło! Czyżby mężczyźni najedzeni smakołykami po świętach, byliby zdolni do takiego spokoju? 
Zanim następnym razem pojadę z mężem na zakupy do ikei, przez trzy dni będę go rozpieszczać jedzeniem jakby były święta. Ciekawe czy wtedy też tak spokojnie zniesie zakupy :D.

trzy dni z prezentami ;)

Święta za nami. Czas podsumować trzy dni lenistwa.
W poniedziałek byłam w pracy do 18 i to mnie tak zmobilizowało, że w niedzielę były już gotowe kapusty (jedna z grzybami, druga z grochem), śledzie w śmietanie, barszcz i zupa grzybowa. Wiedziałam, że w poniedziałkowy wieczór za dużo już nie zrobię. W Wigilię tylko piekłam biszkopty do tortu i karpia. W przyszłym roku też muszę zacząć z wszystkim wcześniej wtedy na pewno uniknę stresu, że z czymś nie zdążę :).

Pierwsza Wigilia tylko we troje bardzo się udała. Nie żałuję wyboru, że jedliśmy - jak to niektórzy określają - "sami" (wg mnie mama, tata i córka to nie samotność). Było cicho, świątecznie i mogliśmy się skupić na sobie.  Córka była grzeczna przy stole. Wytrzymała, aż rodzice wszystko zjedli. Później poszłyśmy umyć ręce, bardzo dokładnie i dłużej niż zwykle. Po chwili dołączył tata i w tym czasie zupełnie niespodziewanie pod choinką pojawiły się prezenty :D. Radość w oczach dziecka jest bezcenna (tak tak, a za resztę zapłaciliśmy kartą... ;) dosłownie :P). Potem córcia tylko stwierdziła "szkoda, że nie zobaczyliśmy kto dał prezenty po choinkę".
Po radości z odpakowywania prezentów, ok 21 wybraliśmy się na spacer do rodziców jednych i drugich. Tam to był szał prezentów. Córcia zachwycona :). My też :). 
W tym roku nie dostaliśmy nic niechcianego. Nic co by się nam nie spodobało. Szok! Byliśmy pozytywnie zaskoczeni :). Wiadomo, można trafić różnie, szczególnie jak ktoś głośno powie, że marzy np. o sekatorze (uśmiałam się do łez), ale w tym roku los nas super zaskoczył. Mąż wprawdzie był rozczarowany, że nie dostał skarpetek, bo trochę na nie liczył... :P (mężczyźni są jacyś inni ;)). 
Bardzo mnie ucieszyła skarbonka. Pisałam, że zbieram do spa. Co rok kupuję skarbonkę-puszkę i rozcinam w październiku. Teraz mam piękną skarbonkę-puszkę zamykaną na kłódkę ze ślicznymi reniferami. Naprawdę super prezent i czemu ja wcześniej nie wpadłam, żeby tak ładną sobie kupić? W środku był jeszcze kubek. Kawa z niego smakuje wyśmienicie.
Wychodząc od rodziców przed północą postanowiliśmy iść na Pasterkę. Córcia pełna sił - tylko dziecko może mieć nadal tyle energii, nawet gdy wstało o 7 rano... (jak one to robią?) - pomyśleliśmy dlaczego nie? Kościelny śpiew uśpił córkę i o godz. 00.15 już smacznie spała w wózku. Pewnie niejedna osoba jej zazdrościła tego wózka :P.

Kolejne dni świąteczne spędziliśmy na odwiedzinach u rodziców i zajadaniu różnych smakołyków i bawieniu się prezentami córci. Jak dobrze mieć dziecko, znów można legalnie bawić się lego :D.

piątek, 27 grudnia 2013

tort bozonarodzeniowy

Po przerwie świątecznej zacznę od tych najprzyjemniejszych rzeczy czyli jedzenia :).
Całkowicie dałam się ponieść świątecznej atmosferze czyli skusiłam się na wszystko co było na stole. W ogóle tego nie żałuję. Nadmiar spali się gdzieś tam w nowym roku.

Tort bożonarodzeniowy wyszedł mi dobrze. W środku biszkopt bez barwienia. Czasu trochę zajęło dekorowanie. Choinkę na torcie "ubierałam" dłużej niż tą w pokoju... No ale coś za coś ;). Teraz myślę co narysuję na torcie sylwestrowym :). 




piątek, 20 grudnia 2013

ja usypiam ciebie ty usypiasz mnie - kto będzie pierwszy?

Usypiam córkę czytając jej bajki, śpiewając kołysanki. Do jakiegoś momentu był to dobry sposób. Teraz mamy problem. Od października córka zasypia około 22, albo i później. Codziennie wstaje wcześnie rano. Jak ja ją zaprowadzam do przedszkola to wstaje o 6. W przedszkolu z leżakowaniem nie ma problemu. Zasypia w kilka sekund i śpi dwie godziny. Tak się niestety regeneruje, że potem nie chce zasnąć wieczorem, późno zasypia, rano jest nieprzytomna i koło się zamyka. Gdy pierwszy stres przedszkolny minął postanowiłam, że nadszedł czas, aby córcia zasypiała sama.
Wygląda to tak: kładę ją do łóżka w jej pokoju. Światła są zgaszone bo córcia uważa, że ją światło razi w oczy. Buzi, bajka i wychodzę z pokoju. Jest około 20. Do 22 córcia sika z dziesięć razy, pije piętnaście razy i zasnąć dalej nie chce. W tym czasie nie płacze, nie krzyczy, opowiada coś misiom, lalkom. Czasami zapyta co robię. Po 22 przychodzę do jej pokoju, trochę przy niej siedzę i zasypia już o tej porze dosyć szybko.
Czasami zdarza się, że o 20 kładę się z nią. Troszkę opowiada mi o przedszkolu, co tam się wydarzyło. Potem jest czas na przytulanie i zasypiamy. Obydwie zasypiamy... Nigdy nie wiem kto kogo uspał pierwszy :D Bardzo tego nie lubię. Potem budzę się około północy (zdarzyło się, że i o drugiej), cała połamana, zwinięta na małym łóżeczku i idę do sypialni. Po jakimś czasie przychodzi do sypialni córka, najczęściej po 3. O ile wspólne nocne spanie mi nie przeszkadza, to chciałabym wypracować system samo-zasypiania. Drogie Mamy, macie jakieś pomysły jak uspać wyspane dziecko :P?

coraz blizej...

Coraz bliżej, coraz bliżej....
Wszyscy wokoło to powtarzają, czas biegnie, a jeszcze tyle przygotowań...
Święta w tym roku będą dla nas wyjątkowe. Pierwszy raz spędzimy je we trójkę w naszym domu. Do tej pory braliśmy udział w pielgrzymkach świątecznych czyli Wigilia u jednych rodziców, pierwsze święto u drugich, drugie znowu u rodziców. Jednego roku to nawet jedliśmy dwie wigilie u każdych rodziców osobno. Potem spędzaliśmy u nich dwa kolejne dni świąteczne. Maraton, a później najlepiej wziąć urlop dla poratowania zdrowia ;). Nie ma nic bardziej męczącego niż siedzenie "na świeczniku". Niby nic nie trzeba było przygotowywać, ale i tak się było baaaardzo zmęczonym. 
W tym roku - doświadczona pozostałymi latami -  tupnęłam nóżką i postanowiłam, że w tym roku koniec wędrówek wigilijnych - jesteśmy u siebie. Odwiedzać rodziny będziemy w pozostałe dwa dni świątecznie. Tylko trzeba coś jeść... Marzy mi się zachowanie tradycji czyli 12 potraw. To oznacza 12 miseczek smakołyków hmm czy dam radę?, ojej czy mam tyle miseczek? W końcu pierwszy raz tak wszystko organizuję. Plus jest taki, że przygotowania dotyczą tylko dwóch osób dorosłych i 3,5 latki, która pewnie i tak zje tylko chleb z masłem. Od kilku dni przeglądam strony internetowe w poszukiwaniu przepisów i tajnych receptur :). Jutro wielkie (czyt. długie i męczące) zakupy. Nie może oczywiście zabraknąć świątecznego tortu :). Mam zamiar upiec jeszcze czekoladowe muffinki z budyniem. Górę ustroję zielonym kremem (a'la choinka) i może czymś jeszcze :). Niedziela zapowiada się ciastowo.

A co z porządkami? Dzisiaj miałam maraton prasowania. Dobrze, że już to za mną. Mam na jakiś (krótki) czas spokój. Zastanawiam się czy Perfekcyjna Pani Domu robi porządki świąteczne? Ona chyba nie musi. Inni niestety tak :P. Jutro przed zakupami mycie okien i reszta sprzątania. Chyba nastawię budzik na 6, żeby soboty nie zabrakło. Aaaaaa i jeszcze jutro kolęda. Sobota wypełniona na maksa.

niedziela, 15 grudnia 2013

zegarze STOP!

Dzień za dniem leci i leci i leci, święta coraz bliżej, czasu coraz mniej. Tydzień miałam zwariowany, ciągle brakowało czasu.W pracy zamieszanie i stres. Z przemęczenia tort mi nie wyszedł buuu. Miała być różowa Minnie. Krem mi się zważył. Ratowałam sytuację - posypałam ciasto kokosem, nie było widać, że krem zważony :/. Piękny wzór był narysowany wykałaczką, ale krem nie nadawał się na dekorację. Zrobił się więc różowo-niebieski Cosiek z kokosem (w smaku pyszny). 


Potem sobota pracująca - odrabialiśmy wigilię. Czuję brak wolnej soboty.
Gdy zaczynałam pisać bloga to myślałam, że znajdę pewnie z dwa, trzy, no może pięć innych, które będę czytać, a w zakładce mam dodanych już kilkanaście. Wszystkie ciekawe, nie chcę opuścić żadnego posta. Siadam z kompem na klanach po tygodniu niezaglądania na Wasze blogi, a tu tyle do czytania. Zegarze stań na chwilkę, a najlepiej na cały dzień, żebym mogła wszystko poczytać :), a potem żeby została chwilka, żebym i ja mogła coś napisać. Dlatego Adulko obiecuję, że ten poślizg w odpowiedziach nie będzie za duży.
Dziecko śpi i mam dylemat: albo prasować albo zostać w fotelu bujanym z laptopem na kolanach i czytać. Jedno nie mniej ważne od drugiego. I co tu wybrać :(?

Proszę, pokolorujmy się!

Dzisiaj w kościele ksiądz na różowo, a reszta...?

Córcia spała u dziadków i z braku zajęcia miałam rano ciężko się wyrobić. Niby bez dziecka, a jednak ;), brakowało mi zamieszania i nie umiałam się zorganizować. Z tego wszystkiego wyszłam z domu 15 min przed mszą i wbiegłam do kościoła w ostatniej chwili. Ludzi mnóstwo, więc stanęłam z tyłu. Nadszedł czas kazania. Ksiądz nie przynudzał, był ciekawy list czytany, mnie jednak coś rozkojarzyło. Kolory. Właściwie to ich brak. Nie pierwszy raz. Stoję z tyłu, patrzę na ubrania ludzi i co widzę? Czarny, czarny, szary, beżowy, czarny, brązowy, szary, szary, brązowy, czarny. O jest jakiś ciemny fiolet (który w tych czerniach jednak mało się wyróżniał) i znowu od początku: czarny, czarny, szary, beżowy, czarny, brązowy, szary, szary i itd. Patrzę na siebie - ja w zielonej kurtce - i wyglądam głupawo. Nie mniej głupawo na tle tych "nie kolorów" wyglądały różowe szaty księdza. Po prostu obydwoje wyglądaliśmy dziwnie.
Ludzie! pokolorujmy się. Wiem, że jest ciężko, kryzys i inne zmartwienia, ale czy w takiej sytuacji nie można mieć przynajmniej szczęśliwych kolorów, które poprawią nastrój? Czarny, szary, beżowy, brązowy, biały to nie są kolory. Kolory to czerwony, niebieski, zielony, żółty, pomarańczowy, różowy. Pokolorujmy się trochę. Zobaczy się babkę na chodniku w czerwonym, krwistym lub żółtym płaszczu i zaraz się człowiekowi robi przyjemniej na duszy. Gdy w pracy pojawiam się w moich kolorowych rajstopach (a mam czerwone, żółte, zielone, różowe, pomarańczowe) to zawsze słyszę jakiś pozytywny komentarz: o jesień idzie albo ty już wiosnę wołasz :).

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Kobito do roboty! ruchy, ruchy, ruchy!

Koniec ściemy i wymówek. Po 3,5 miesięcznej przerwie czas wrócić do dbania o sylwetkę.
Postanowiłam! Trzeba ćwiczyć codziennie, inaczej będę szersza, szersza i najszersza. Ludzie dbają o tych, którzy dbają o siebie! Więc zaczynam dbać o sylwetkę. Nie ma, że zimno, że zmęczona, bo późno, paluszek boli, głowa boli, okres mam, dziecko marudzi. KONIEC ŚCIEMY!!! Żegnaj leniu i nie wracaj, papa. Dla chcącego nic trudnego :D. A co!

niedziela, 8 grudnia 2013

Mamo, mamusiu, maaaaamo, no mamo!

Dawno, dawno temu, gdy byłam jeszcze w ciąży... 
W poczekalni u ginekologa, który prowadził moją ciążę, było dużo gazet dla mężczyzn - o jachtach, militarnych, o majsterkowaniu. Kiedyś przed wizytą mieliśmy okazję z mężem obserwować ciekawą sytuację. W poczekalni siedziała kobieta w ciąży z synem i mężem. Syn może miał ok 4 lat. Dorwał gazetę militarną i się zaczęło:
mamo, a jaki to jest pistolet?, mamo, a ten karabin strzela seriami? mamo, a co to za czołg?, mamo, a jakie naboje  ma ten karabin?, mamo, a jest on automatyczny? mamo, a mogę wejść z tobą i zobaczyć co ci doktor będzie robił? mamo... 
Wtedy zastanawiałam się ile razy na minutę dziecko jest w stanie powiedzieć "mamo". Teraz wiem, że nieograniczoną ilość razy!!! Czasami już moje nerwy nie wytrzymują. 
Mamo, mamusiu, maaaaaamo, maaa-mooo, no maaaamoooo!!!.
Najpierw mama marzy, żeby dziecko powiedziało "ma-ma", a teraz marzę, żeby chociaż na chwilę była cisza :).  Czy Wasze pociechy też tak "mamują" bez ograniczenia?

SPA

To było chyba pod koniec 2010 roku, jak z przyjaciółką  postanowiłam, że raz w roku będziemy jeździć do SPA :). Po roku wrzucania do skarbonki - co miesiąc określonej kwoty - w listopadzie 2011 roku pierwszy raz odwiedziłyśmy SPA. Piątek, sobota, niedziela na pełnym relaksie, bez mężów, a ja bez córki. I tak co roku, zawsze w listopadzie, odcinamy się od świata.
W tym roku, dokładnie miesiąc temu, nie mogło być inaczej.
Scenariusz co roku jest taki sam :).
Wyjeżdżamy w piątek rano. Na miejscu jesteśmy około południa. Następnie lody i kawa w przyhotelowej kawiarni. Dwie godziny obgadywania wszystkich przy kawie i meldujemy się w hotelu. Kilka minut w pokoju na rozpakowanie się i przebranie w stroje kąpielowe. Zakładamy szlafroki i idziemy na zabiegi. 
W tym roku rozpoczęłam weekend od peelingu ciała z masażem. Boskie 90 min mmmm.... Pełen relaks. Później godziny spędzone w saunach (solnej, fińskiej, aromatycznej), łaźni parowej (z maseczkami na twarzy i włosach), basenie, pokoju relaksu. Po kolacji wizyta w grocie solnej. Sobota to dalej zabiegi. W tym roku masaż relaksacyjny - 60 min -, manicure z kąpielą parafinową, rytuały saunowe z sauna mistrzem. W przerwach basen, sauny, łaźnia, pokój relaksu, grota solna i tak do niedzieli. W pokoju relaksu oczywiście krótka drzemka :D
To jest moja coroczna nagroda, za ciężki rok. Mogę porządnie naładować baterie na następne miesiące. 
Oszczędzam cały rok. Z każdej wypłaty w skarbonce ląduje pewna kwota. Kiedyś mój tata potrząsnął skarbonką i ze zdziwieniem powiedział "tam są same papierki!". Odpowiedziałam, że zbieram na spa, a nie drobne na lizaka :P. Jestem dosyć zdyscyplinowana. Jak postanowię to odłożę. Czasami jest ciężko. Szczególnie jak w październiku otwieram skarbonkę, wysypuję ty wszystkie "papierki" bo tyle rzeczy można by kupić :), ale szybko wracam do rzeczywistości, bo nie wyobrażam już sobie, że mogłabym nie pojechać.
Uprzedzając wasze pytania - taki weekend kosztuje ok. 1000zł. Z noclegiem, wyżywieniem, dojazdem i zabiegami. Wychodzi około 80zł miesięcznie. Można nie korzystać z dodatkowych zabiegów. Wtedy wyjdzie troszkę taniej. Jeździmy do hotelu ***. Proponuję jednak poszukać hotelu, który w cenie noclegu ma nieograniczony dostęp do basenu saun, łaźni, groty (jeśli mają to w ofercie).

sobota, 7 grudnia 2013

po degustacji

Tort okazał się hitem :). Byłam bardzo dumna i przyjmowałam gratulacje od gości :). Mikołajowi też się podobał.

W smaku był dobry. Jednak barwników przesypałam - za bardzo farbowały usta, zęby i język. Szczególnie kolor niebieski :D. Myślę, że lepiej byłoby wsypać jedną szczyptę, a nie trzy... Może zrobię coś kolorowego na święta. Muszę poćwiczyć z tymi proporcjami :).

Miała być atrakcja dla dzieci, a największą frajdę  z jedzenia mieli dorośli :P.

nominacja do Liebster Blog Award

 
Zostałam nominowana przez Iwonę B. Bardzo Dziękuję za to wyróżnienie :)

Nie wiedziałam o co chodzi. Znaleźć odpowiedź w internecie było trudno ;)

,,Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za “dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów  więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.”

Zadanie nie jest jednak takie łatwe. Nie chciałam bardzo się rozpisywać. Odpowiedzi skróciłam do minimum. 

1. Dlaczego prowadzisz bloga? Chcę udokumentować to co przyniesie mi życie w moich latach trzydziestych.
2. Blogi o jakiej tematyce Cię interesują? Dopiero zaczynam się tym wszystkim interesować i wgłębiać. Na obecną chwilę chętnie czytam blogi związane z wychowaniem dzieci oraz te o gotowaniu.
3. Co sądzisz o testowaniu produktów? Nie mam nic przeciwko testowaniu. Mogę coś przetestować ;).
4. Czym dla Ciebie jest macierzyństwo? Macierzyństwo jest dla mnie czymś wyjątkowym. Gdy jestem z córką reszta otaczającego świata nie istnieje.
5. Czy zamierzasz robić karierę zawodową? Jeśli tak, w jakiej branży? Pracuję zawodowo. Praca biurowa.
6. Post na jaki temat chciałabyś znaleźć na moim blogu? Jeszcze nie przebrnęłam przez wszystkie paranoje ;).
7. Jak udaje Ci się łączyć wszystkie obowiązki domowo-zawodowe? Czy masz na to jakiś konkretny sposób? Pracuję w stałych  godzinach. Mąż na zmiany. Jeśli wypada mu zmiana popołudniowa to on zaprowadza J. do przedszkola, ja wtedy mam możliwość pospać troszkę dłużej i nie mam rano (lub w nocy jeśli dla kogoś 6.00 to noc ;)) gonitwy. Jeśli chodzi o obowiązki domowe to najczęściej nadrabiam w weekend.
8. Gdzie spędziłaś swoje najlepsze wakacje? w Rowach.
9. Czy znasz jakieś miejsce godne polecenia matce z dzieckiem? Szkoły muzyczne Yamaha.
10. Gdzie lubisz kupować ciuchy? Lubię kupować tradycyjnie w sklepie, dla J. często kupuję w internecie.
11. Czy Twoi znajomi wiedzą, że piszesz bloga? Nie.
 

To teraz moje nominacje.  Jeśli to któraś wasza nominacja, to widocznie Wam się należy :)


Moje pytania:
1. Jak nagradzasz siebie?
2. Co w tym momencie jest w Twojej torebce?
3. Dlaczego jesteś wyjątkowa?
4. Bez czego nie wychodzisz z domu, a jak tego zapomnisz to MUSISZ się wrócić?
5. Czego nie lubisz dostawać w prezencie?
6. Jaki jest Twój ulubiony zapach?
7. Cofasz się w czasie, siedzisz przy stole z Kleopatrą. O czym rozmawiacie?
8. Jaką komedię mi polecasz?
9. Jakiej nowej umiejętności chciałabyś się nauczyć?
10. Jaki jest Twój ulubiony cytat?
11. Czym jest wg Ciebie próżność?

Życzę miłej zabawy :)

czwartek, 5 grudnia 2013

trzy i pół roku cudowności

24.09.2009 roku na teście ciążowym pojawiły się dwie kreski - planowane, wymarzone. Dzisiaj te dwie kreski skończyły 3,5 roku. Moja mała księżniczka, która uwielbia podkradać mi szminki i bawić się... koparkami. Minęły trzy i pół roku cudowności :) to chyba mówi wszystko.

dla Mikołaja

Jutro odwiedzi nas w domu Mikołaj. Postanowiłam zrobić Mu niespodziankę i upiekłam tort. Zaszalałam trochę z barwnikami spożywczymi i efekt jest -  hmmm nie będę skromna - rewelacyjny. Taki tort robiłam po raz pierwszy i efekt mnie zaskoczył. Pękam z dumy :).
W środku jest zielony i czerwony biszkopt. Krem o smaku cytrynowym, ale nie wiem jak będzie smakował. Boję się, że przesypałam tych barwników i wszystko wyjdzie mdłe. Jutro się okaże. Dla oka miłe. Z zachwytu nad samą sobą chyba dzisiaj nie zasnę :P hihi.






tort jest prosty. Nie wiem dlaczego na zdjęciu jakoś się wykrzywił ;)

wtorek, 3 grudnia 2013

Katar.... Cebulo, pomocy!

Odporność matki ma niestety granice wytrzymałości :(.
Córka od paru dni jest przeziębiona. Katar, kaszel. I tak w kółko. W nocy przychodząc do nas do łóżka przytula się do mnie. Niestety ostatnio zamiast przytulania do taty zdecydowanie wolała do mamy... I do rano kichała i kaszlała prosto na moją twarz. Nawet najbardziej odporna mama nie byłaby w stanie długo tego wytrzymać.
Moja wytrzymałość skończyła się dzisiaj. Teraz ja kicham :(.

Na katar mam sprawdzony sposób - dobry dla dzieci i dorosłych.
Potrzebna będzie duża cebula i pielucha tetrowa lub stara skarpetka. Cebulę kroimy w półksiężyce i wkładamy do pieluchy (lub skarpetki) i zawieszamy dziecku na łóżeczku jak najbliżej nosa.

Dla dorosłych polecam położyć na poduszce folię lub jakiś worek, a na to cebulę w pieluszce lub skarpetce. Ma być jak najbliżej nosa. Bardzo to ułatwia oddychanie. Dwa, trzy dni i po katarze :).

Wszystkiego Najlepszego B.!

Dziś są Twoje urodziny, mimo złej pamięci wiem...

....a wiesz jak to z moją pamięcią ;)

Chciałabym Ci życzyć dużo spokoju i ciepła wokół Ciebie, w Tobie, paru wspaniałych przyjaciół z którymi konie można kraść. Wesołej miny, luzu, dystansu do świata, głupich uwag, wściekłych kierowców i złośliwych uczniów. Odwagi Ci życzę w zdobywaniu świata, w osiodłaniu go, ujeżdżaniu i pokory, tolerancji wobec wszystkich tych, którzy mają odmienne zdanie. I życzę Ci wielu szaleństw, wzlotów, radości, wielkiej kasy w kieszeniach i portfelu, wielkich ludzi, którzy otaczać Cię będą z szacunkiem, uznaniem, miłością. I miłości i wiosny w duchu, kiedy trzeba będzie napisać o sobie "jestem dobrym człowiekiem". Bo Jesteś! Choćby wszyscy dookoła myśleli inaczej. 

Droga B.! Stało się :D zaczynasz najpiękniejszy rok w swoim całym życiu! Trzydziesty rok życia! Wyjątkowy i bogaty w wydarzenia. Zmuszający do refleksji i do zrobienia rzeczy, którycch do tej pory nigdy nie zrobiłaś. Coś jak skok na bungee, skok w bok lub skok na bank ;). Zaczynasz swoje lata trzydzieste. Jedyne i niepowtarzalne. 

A do tego życzę Ci spotkania z Shakirą, żeby nigdy nie było Ci zimno, żebyś we wszystkich hotelach mogła spać przy kaloryferze, koca pod ręka na plaży w Turcji czy Egipcie (na wypadek gdyby przyszła zimna bryza), nieograniczonego dostępu do wszelkich cicików, żeby nigdy nie zabrakło dla Ciebie noclegów w Zakopanem, żeby przesyłka na intymnej zawsze była gratis:), pustych dróg gdy jedziesz, w szczególności pustych rond ;), zawsze wolnego stolika w wiśniowym, wytrwałości na spinnigu, żeby pobieranie od ciebie krwi było ograniczone do zera, a jak się nie da to do minimum :).

Poza tym zdrowia, pieniędzy i szczęścia. Dokładnie w tej kolejności :)

poniedziałek, 2 grudnia 2013

tarta z owocami

Za oknem szaro, buro i ponuro, trzeba sobie poprawić humor :) wow umiem rymować :P

Na poprawę humoru może być tarta z owocami. Zacznijmy od ciasta.
Potrzebne będą:
- jako
- łyżeczka cukru waniliowego
- 100 g masła
- 2-3 łyżki cukru pudru
- 180g mąki
Zimne masło siekamy nożem na mące wymieszanej z cukrami. Gdy będzie drobno posiekane dodajemy jajko i ugniatamy, aż wszystkie składniki się połączą. Schładzamy ciasto w lodówce przez 30 min. Po schłodzeniu ciasto trzeba rozwałkować. Robię to między dwoma arkuszami papieru do pieczenia, między folią do żywności jakoś mi nie idzie. Rozwałkowane ciasto wykładamy na blachę do tart, przykrywamy papierem do pieczenia, obciążamy grochem lub fasolkami i pieczemy 20 min w temperaturze 200 stopni. Po 20 min zdejmujemy obciążenie i zapiekamy jeszcze 5 min.

Gdy spód wystygnie możemy tartę udekorować :).

Ubiłam śmietanę 30%. Dodałam letnią galaretkę rozpuszczoną w małej ilości wody i wmieszałam. Uwaga - śmietana zrobi się rzadka, można się przestraszyć :P. Na nie zastygniętą śmietanę wysypujemy owoce wedle uznania i do lodówki :)

O tej porze roku dobre będą winogrona, kiwi, pomarańcze. 











Mikołaj zabrał list

W tym roku Mikołaj zabrał od nas list trzy tygodnie temu. Było to wielkie wydarzenie.
Najpierw napisałyśmy list, tzn. ja napisałam, a córka ozdobiła go kolorując. Położyłyśmy list na parapecie w kuchni i poszliśmy spać.
Rano okazało się, że Mikołaj był, myśmy go nie usłyszeli - oj co za pech ;) że to przespaliśmy - były dowody jego obecności.
Wypił wodę, którą dla Niego zostawiliśmy, córce zostawił dwa michałki, a na ziemi zostały ślady butów. 
Ślady były odbite na mące ziemniaczanej z odrobiną piasku z butów. 
Córcia opowiadała o tym wydarzeniu bardzo dużo. Wyjątkowo to przeżywa. Najbardziej to, że Mikołaj to bałaganiarz i nie zdjął butów, a przecież jak się wchodzi do domu to trzeba buty zdjąć. Mówiłam, że Mikołaj się spieszył, zapomniał buty zdjąć. Córka była nieugięta, trzeba buty ściągać i koniec, a Mikołaj to bałaganiarz :D. Mam nadzieję, że jak zobaczy Mikołaja w przedszkolu to nie wypomni mu tych butów :P.
J. przyjęła, że ta mąka to śnieg, ale w przyszłym roku może już tego nie kupić, bo przecież śnieg leżał u nas całą noc i się nie roztopił :).






niedziela, 1 grudnia 2013

babeczki MINNIE

Na zakupach z córką, córcia wypatrzyła opakowanie z babeczkami Minnie. Radość w oczach była bezcenna więc kupiłam. Miałyśmy plan piec dzisiaj razem, no ale te pomponiki to jakiś obłęd ;), więc piekłam sama. Szybka robota, bez większej papraniny. Na dworze parę stopni, wystawiłam babeczki na balkon i po 5 min były chłodne, mogłam robić krem. I zrobiłam. Ilość taka, że jeśli miałabym na babeczkę dać tyle kremu, co na obrazku na opakowaniu, to starczyłoby na 5. Producent chyba się pomylił. Już do nich maila napisałam. Ilość kremu tak mała, że "uszy" Minnie nie mają się jak trzymać. Z tego powodu uszy otrzymały tylko trzy babeczki. Co jak co efekt miły dla oka. Następnym razem zrobię moje muffinki, z moim kremem tylko dodam różowy barwnik. Będą bez tej słodkiej posypki, ale przynajmniej uszy będą się trzymać.





Bez bajek - zabawa modą

Mam dzisiaj wyjątkowo jasny umysł ;) co zaowocowało pomysłem na zabawę.

Jest u nas bardzo ważna zasada - jak jest weekend to nie ma bajek. Czasami jestem na siebie przez to zła, bo córka potrafi sama mi powiedzieć "dzisiaj weekend, nie oglądamy bajek", a ja akurat mam gorszy dzień i marzę o chwili ciszy. Jak sobie wymyśliłam tak mam. Długie wieczory i nieprzyjemna aura zmusza do wymyślania różnych zabaw.

Dzisiaj wpadł mi dodatek o modzie, a w nim ciuchy największych projektantów. Powycinałam z gazety bluzki, spódniczki, buty, torebki. Na papierze narysowałam szkic "ludzika" (z rysowaniem u mnie kiepsko), a córka ubierała, jak to nazwała gołe panie haha. Oto  efekty:






Ciekawe co na te zestawienia powiedzieliby autorzy ubrań ;). 
W związku z tym, że dzisiaj najważniejsze są pomponiki córka powiedziała: resztę ubierzemy jutro.

ps. mam jeszcze problemy z edycją, nie wiem dlaczego zdjęcia są pionowo :(

POMPONIKI, co za zabawa!

Zainspirowana wpisem na blogu Dzieciaki w domu kupiłam dzisiaj kolorowe pomponiki.

Wysypałam je do miski, dałam córce metalowe szczypce, a wokół miski ułożyłam różne naczynia - szklanki i kieliszki. Córka sama postanowiła, że będzie segregowała kolorami. Oczywiście trudność wzrastała gdy duży pomponik miała ochotę wrzucić do małego kieliszka. Szybko podłapała o co chodzi. Gdy zmęczyła ją praca szczypcami zaczęła przekładać pomponiki rękami. 
Świetna zabawa! W dodatku okazało się, że mama nie za bardzo jest potrzebna. Z czasem wyobraźnia córki przerosła moje oczekiwania. Pomponiki stały się rybkami, składnikami sałatki, duże rodzicami, a małe dziećmi. Niesamowite rzeczy rodzą się w główce 3,5 latka :P.






No i mamy grudzień :)

Nie wiem dlaczego w tym roku wyjątkowo dobiła mnie jesienna aura. We wrześniu już wygrzewałam się przy kominku, a gdzie tam maj... Nie obejrzałam się, a już popołudniu było ciemno. Córka wciąż powtarza, że jest krótki dzień, pyta kiedy będzie słońce, dlaczego wciąż jest noc... co dodatkowo mi nie ułatwia. Rano jak wstaję ciemno, jak wracam do domu po 16 to już prawie ciemno :/.

Grudzień natomiast dzisiaj poprawił mi humor :). Pomimo deszczu i nieprzyjemnej aury za oknem udało mu się :). W głowie mam kolorowe światełka, papiery do pakowania prezentów, błyszczące bombki, choinki. Wszystko wprawia mnie w podekscytowanie :). Lubię ten klimat. Co jeszcze kupić, czym udekorować mieszkanie. Jaki prezent dla kogo. Poza tym święta widziane oczami 3,5 latka są jeszcze bardziej magiczne :).

Do pełni szczęścia brakuje tylko dużej ilości śniegu... ;)



Do nas wprawdzie klimat świąt zapukał dwa tygodnie temu, gdy kurier przywiózł choinkę. Gdy ją rozłożyłam i ustawiłam w odpowiednim miejscu stwierdziłam, że  nie opłaca się jej chować. Stoi taka "goła" i czeka na przystrojenie. Teraz zastanawiam się kiedy to uczynić. 1 grudnia to mimo wszytko chyba za wcześnie :( ?.

sobota, 30 listopada 2013

Mamuśka dba o kondycję - Aerobiczna szóstka Weidera

Ruch to zdrowie :) postanowiłam zrobić A6W. Podobno trening nie do przejścia. Koleżanka na fb pokazywała zdjęcia jak walczyłam więc też postanowiłam. Poniżej pamiętnik z tych ciężkich dni ;)

Dzień 1 - 6.05.2013r.
Start :) ściągam aplikację na androida i zaczynam ćwiczyć. Mówię mężowi*, on stwierdza "nie dasz razy". 
Hmm niedosyt.... tak mało ćwiczeń, potem ból kręgosłupa:(

Dzień 2 - 7.05.2013r.
Wciąż niedosyt... mogłabym wykonać kilka serii, tyle mam energii.

Dzień 3 - 8.05.2013r.
Usypiam  córkę i zasypiam razem z nią. Przebudzam się o 2.00 - zasnęłam! a ćwiczenia!? smutek :(.

Dzień 4 - 9.05.2013r.
godz. 5.30 wstaję wcześniej i nadrabiać ćwiczenia z dnia 3. 
godz. 20.30 ćwiczenia z dnia dzisiejszego
Rowerek-największy koszmar ćwiczeń. Pozostałe ćwiczenia to pestka.
.... i pokonałam męża* jeee, a podobno miałam nie dać rady?

Dzień 7 - 12.05.2013r.
Pierwsze poważne schody - 8 powtórzeń. Jestem załamana! Ale cisnę dalej.

Mąż* z wrażenia postanawia, że też będzie ćwiczył.

Dzień 8-11 - 13-16.05.2013r.
Ćwiczę wieczorami. Po całym dniu ledwo mam siły... Do tego bóle pleców...

Dzień 12 - 17.05.2013r.
Przychodzą znajomi z dziećmi: dwoje trzylatków J i S.,  dwulatka Z. i próbująca dogonić wszystkich roczna A. czyli krzyki, śmiech, płacz, zawstydzenie, znowu śmiech, bieganie. Goście wychodzą o 23, a dzieci zasypiają nam na rękach. Jednak nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zacząć ćwiczyć. Zaczynam ćwiczyć o 23.15. Oczy same mi się zamykają. Zrozumiałam, że plecy bolą mnie dlatego, że za wysoko się podnoszę. Postanowienie: zaczynam ćwiczyć rano.

Dzień 13 sobota - 18.05.2013r.
godz. 9.00 poszło łatwo, jestem zaskoczona.
Dzień 14 niedziela - 19.05.2013r.
Znowu ćwiczę rano. Odczuwam różnicę gdy ćwiczę wypoczęta

Dzień 15-21
Ćwiczę rano.  W tygodniu o 5.30 przed pracą. Potem prysznic, koktajl na pierwsze śniadanie i ruszam do pracy. Mam dużo więcej energii.
Połowa za mną.
Mąż* też ćwiczy. Jest 7 dni za mną. Motywujemy się wzajemnie. Mnie motywuje, że on goni, a jego motywuje, że ja wciąż jestem przed nim.

Dzień 22 podejście pierwsze - poniedziałek.
Później wstałam. Nie zdążyłam ćwiczyć przed pracą. Poćwiczę wieczorem.
Wieczór: zasypiam usypiając córcię. Budzę się o 2.00. Jestem zła. Mam dzień przerwy. 

Dzień 22 podejście drugie - wtorek 
Ćwiczę rano, ale jakoś bez większego entuzjazmu. Robię to bo muszę. Przerywam trening bo mi się nie chce.
Wieczorem powtarzam ćwiczenia i zaliczam dzień 22.

Dzień 23 wizyta na wsi
Po nocnej podróży ponad 400 km budzimy się o 11. Zarwana noc + pobudka w południe = ćwiczyć się nie chce. 
Godz. 21.00 zaliczam dzień 23. Od początku treningu czułam, że wieczorny trening to błąd... Z wielki trudem, z dłuższymi przerwami zaliczam trening po godzinie wysiłku.
Odczuwam brak motywacji.  Widzę spadek formy. Przede wszystkim nie widzę efektu. Owszem, mięśnie brzucha są twardsze, tylko szkoda, że znajdują się pod warstwą tłuszczu, który się nie spala. Czytałam, że trening nie powoduje spalania tłuszczu z brzucha, ale myślałam, że po 20 dniach ćwiczeń to tak 1cm w pasie będzie mnie, a tu nic :(. Zaczynam myśleć o innych ćwiczeniach. Od jutra wracam do rannych ćwiczeń. Zaczynamy odliczanie: jeszcze 19 dni.

Dzień 24
ćwiczę jak maszyna, byle żeby skończyć i odkreślić zaliczony dzień. Zostało 18 dni.
Dzień 25-27
Ćwiczę bo muszę, a bardzo mi się nie chce. Treningi coraz dłuższe i bardziej nudne.

Dzień 28 - koniec
Kończę treningi. Już mi się nie chce. Na tym etapie trening trwa powyżej godziny. Musiałabym wstawać przed 5, a to zabójstwo. Poza tym jest nudno. Rezygnuję. Mięśnie brzucha wzmocniłam :)
Jestem dumna, że doszłam tak daleko!




*mąż - ten, który zaczynał A6W kilka razy, kończył na 3 dniu :)

czwartek, 28 listopada 2013

wtorek, ten dzień po poniedziałku :P, no i środa

Nie ma nic gorszego niż nieprzespana noc po ciężkim dniu.

Zasypiając po poniedziałkowym maratonie myślałam nareszcie ulga :). Nic bardziej mylnego.
Ledwo zasnęłam, a około północy w moim łóżku zjawił się 3,5 letni mały skrzat. Nie wiem jak córka omija ściany w ciemnościach, wszystkie szafki, łóżko, w nic się nie uderzy. Ona chyba widzi na podczerwień :P. Zanim się ułożyła między nami do snu, a trwało to kilka minut, powiedziała "mamo, mamusiu" około 20 razy na minutę. I miałam po spaniu. Albo jakieś zimowe przesilenie czy cóś tam innego, córka niespokojnie spała, przez co ja też. Dźwięk o 5.30 był nie do zniesienia, a trzeba było wstać..

Kolejna noc z wtorku na środę też nieprzespana. Druga z rzędu to jak dla mnie katastrofa. Córcia znowu przywędrowała w nocy do sypialni. A już tak fajnie długo spała sama w swoim pokoju. Chyba przyszły jakieś tęsknoty za nocnym przytulaniem do rodziców. Więc najpierw "mamusiu" potem "tatusiu", aż w końcu nie wytrzymałam i mówię "śpij proszę bo ja do pracy idę i się muszę wyspać". Godz. 2.15, córka siada na łóżku i z oburzeniem mówi "mamo jest noc, w nocy się nie pracuje". Racja, ale chce się spać....

Dzień zaczęłam bardzo mocną kawą. Musiałam postawić się do pionu. Było ciężko. Tym bardziej, że od 8 byłam na sali rozpraw i protokołowałam. Po nieprzespanej nocy zaraz się wolniej pisze. Dotrwałam do 15.30, spięłam się i dałam radę. Dobrze, że tego dnia córkę z przedszkola odebrali dziadkowie - środa z dziadkami :). O 16.15 już byłam w łóżku. Spałam do 20. Mogę powiedzieć, że odespałam :). Szkoda, że nie można się wyspać na zapas :(.

poniedziałek...

Poniedziałek w tym tygodniu. Maraton to mało powiedziane...

5.15 dzwoni budzik, włączam drzemkę,

5.30 wstaję, ogarniam siebie - malowanie, czesanie, ubieranie,

6.15 budzę córkę, hmmm marudzenie, płacz. Ma gorszy dzień :/ dawno takiego koncertu nie dała. Zaczyna boleć mnie głowa, a jest dopiero 6.30 :(.

6.43 wychodzimy z domu, szybki marsz do przedszkola.

7.05 wychodzę z przedszkola i szybko idę do pracy. Ktoś kiedyś powiedział, że "biegnę" ale nie ja tak szybko chodzę ;).

7.20 odbijam się w pracy

15.40 wychodzę z pracy, mąż odebrał córkę z przedszkola więc nie muszę się śpieszyć.

16.00 jestem w domu, nareszcie. Mąż je kebaba, taki prezent ode mnie na obiad :P. Ja zjadłam w pracy. Na chwilę siadamy przy stole w kuchni.

17.00 wpada na 20 min moja mama, szybka kawa.

17.40 jadę na zakupy. Najpierw tesco, zmęczenie daje o sobie znać. Dobrze, że mam listę zakupów bo nie mogę się skupić. Potem wizyta w osiedlowym sklepie gdzie kupuję warzywa i owoce.  Jest 19.30 i wchodzę do biedronki. Oczy same mi się zamykają. Nie wiem skąd mam jeszcze siły.

20.15 jestem w domu. Mąż usypia córkę. Czas na ćwiczenia - trzeba dbać o sylwetkę. 20 min ćwiczeń, kąpiel. czas na kolację. Jest 21...

21.30 rozpakowuję zakupy, jedne oko już chyba śpi.

coś po 22.00 kładę się spać.

nie wiem skąd mam energię, ale chętnie dołączyłabym jakąś dodatkową ładowarkę do siebie, też tak macie?

zastój

Zaczęłam pisać bloga i myślałam, ze to dosyć łatwo pójdzie, a co tam napisać posta, kilka słów. A tu już listopad, a u mnie cicho. Czas nadgonić te puste tygodnie :)

poniedziałek, 23 września 2013

Zacznijmy od biszkoptu :)

Biszkopt....
hmmm coś co czasem może każdą panią doprowadzić do zdenerwowania bo nie wyrośnie, albo wyjdzie zakalec, albo za suchy. Nic tylko iść i kupić gotowy :). Wiem co to oznacza, bo wiele moich biszkoptów wylądowało w koszu. Można wyjść z siebie i stanąć obok ze złości. Doświadczenie robi swoje i z czasem udało mi się "zrozumieć" biszkopt.

mój przepis:
4 całe jajka
1 szklanka cukru
1 szklanka mąki ziemniaczanej
1/2 szklanki mąki tortowej
2 łyżeczki proszku do pieczenia

Jajka - całe-  ubijamy z cukrem na puszystą gęstą masę. Najlepiej jak zrobi to za nas robot kuchenny, który sam kręci miską. Na maksymalnych obrotach ubijam jajka ok. 40 min. W tej kwestii lepiej zrobić to za długo niż za krótko. Po 40 min nie wyczuwa się grudek cukru.

Do tak ubitych jajek dodajemy stopniowo przesiane przez sitko mąki i proszek do pieczenia. Po wymieszaniu wylewamy na blachę  wysmarowaną masłem i oprószoną bułką tartą.

Wkładamy do piekarnika rozgrzanego na 180 stopni, na drugi poziom od dołu, na podgrzewanie od  dołu. Nie od dołu i góry bo słabiej rośnie. Termoobieg też odradzam. 30 min i gotowe.

Potem otwieram piekarnik, ale biszkopt wyjmuję dopiero jak jest zimny. 

Można do mąki dodać 2 łyżki kakao i wyjdzie biszkopt czekoladowy :).


  

Nowe hobby

W czerwcu tego roku, organizując trzecie urodziny córki, odkryłam nowe hobby - pieczenie ciast. Wcześniej zdarzało mi się coś upiec, ale najczęściej półprodukt z paczki. Zaczęłam z wyższej półki i upiekłam tort czekoladowy. Miał kilka warstw, krem zrobiony na maśle wg przepisu mojej babci. Nieskromnie mówię, że cukiernicy wokoło mają konkurencję :). Podzielę się z Wami moimi wypiekami. Dla chcącego nic trudnego :).

piątek, 20 września 2013

Witajcie :)

Parę dni temu były moje 29 urodziny. Od kilku dni budzę się pełna nowej energii i podekscytowana. Zaczęłam trzydziesty rok życia :). Już nie dwudziestka, a trzydziestka ;). Świadoma czego chcę, już troszkę doświadczona życiem, zaczynam najpiękniejsze lata mojego życia... lata trzydzieste.