czwartek, 28 listopada 2013

poniedziałek...

Poniedziałek w tym tygodniu. Maraton to mało powiedziane...

5.15 dzwoni budzik, włączam drzemkę,

5.30 wstaję, ogarniam siebie - malowanie, czesanie, ubieranie,

6.15 budzę córkę, hmmm marudzenie, płacz. Ma gorszy dzień :/ dawno takiego koncertu nie dała. Zaczyna boleć mnie głowa, a jest dopiero 6.30 :(.

6.43 wychodzimy z domu, szybki marsz do przedszkola.

7.05 wychodzę z przedszkola i szybko idę do pracy. Ktoś kiedyś powiedział, że "biegnę" ale nie ja tak szybko chodzę ;).

7.20 odbijam się w pracy

15.40 wychodzę z pracy, mąż odebrał córkę z przedszkola więc nie muszę się śpieszyć.

16.00 jestem w domu, nareszcie. Mąż je kebaba, taki prezent ode mnie na obiad :P. Ja zjadłam w pracy. Na chwilę siadamy przy stole w kuchni.

17.00 wpada na 20 min moja mama, szybka kawa.

17.40 jadę na zakupy. Najpierw tesco, zmęczenie daje o sobie znać. Dobrze, że mam listę zakupów bo nie mogę się skupić. Potem wizyta w osiedlowym sklepie gdzie kupuję warzywa i owoce.  Jest 19.30 i wchodzę do biedronki. Oczy same mi się zamykają. Nie wiem skąd mam jeszcze siły.

20.15 jestem w domu. Mąż usypia córkę. Czas na ćwiczenia - trzeba dbać o sylwetkę. 20 min ćwiczeń, kąpiel. czas na kolację. Jest 21...

21.30 rozpakowuję zakupy, jedne oko już chyba śpi.

coś po 22.00 kładę się spać.

nie wiem skąd mam energię, ale chętnie dołączyłabym jakąś dodatkową ładowarkę do siebie, też tak macie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz