Kończę licencjat. Czerwiec.
Rejestruję się w PUPie. Pierwszy raz w życiu. Chcę załatwić staż w urzędzie (przez urząd rozumiem - urząd miasta, gminy, powiatu, wojewódzki, skarbowy, celny, sądy, prokuratury). Niestety wybrany urząd nie ma zapotrzebowania na stażystów. Sprawdzam osobiście w kadrach tego urzędu. Propozycji pracy nie ma. Zbywają mnie, odpyskują, przerzucają z pokoju do pokoju. Pytają czy mam konto bankowe, jeśli tak muszę przynieść oryginał umowy o zawarciu rachunku (po co? nie wiem). Samo moje oświadczenie z numerem konta nie wystarcza. Muszę wrócić na drugi dzień. Zostaję skierowana na szkolenie "Jak poszukiwać ofert pracy". Kpina! Skandal! Pani przyszła z gazetą. Pokazała nam jak się czyta... i dodała, że ogłoszenia można znaleźć na tablicach ogłoszeń, w gablotkach w urzędzie pracy, w internecie no i w prasie. To mi odkrycie!
Po miesiącu dzwonią z PUPy, że mają staż w innym urzędzie w moim mieście. Szok, niedowierzanie! Zgadzam się (to były jeszcze te dobre czasy kiedy urzędy przyjmowały stażystów bo potem nie musiały ich zatrudniać...) Zaczynam pracę 1 sierpnia. 40h tygodniowo. Wypłata 460zł miesięcznie. Szału nie ma, ale mieszkam z rodzicami, studiuję zaocznie mgr, do tego praca mi się podoba, jest ciepło, kontakt z ludźmi, super. Zdobywam doświadczenie.
Luty dostaję umowę na zastępstwo i jestem w niebie :D.
Grudzień umowa się kończy. Rejestruję się w PUPie. :/. W życiu nie byłam tak niemiła dla ludzi przez całe życie co oni dla mnie przez 5 min. Pani w informacji flirtuje z ochroniarzem, zbywa mnie i jest niemiła. Dostaję się do pokoju. Niemiła pani, która ma paznokcie obgryzione do granic możliwości, kwalifikuje mnie jako technik biurowy. Niech będzie. Pracy nie ma. Za tydzień wizyta u "mojego pośrednika". Pośrednik mało przygotowany, ale dostaję ofertę pracy biurowej. Przychodzę na rozmowę. Pan patrzy na mnie i na moje CV i mówi "ale ja szukam młodych osób". Mam 25 lat. Super...
Maj. Mam pracę! Znalazłam sama, też w jakimś tam urzędzie. Dojeżdżam kilometry do innego miasta. Mija 1,5 roku. Znowu jestem bez pracy i mam córkę, która ma 6 miesięcy.
Styczeń. Znowu rejestruję się w PUPie dosłownie... Byłam w pupie, gówno załatwiłam. Okazuje się, że na świadectwie pracy jest adnotacja o długim L4. Mówię, że byłam w ciąży. Potrzebne zaświadczenie od byłego pracodawcy kiedy skończyli płacić mojej składki na fundusz pracy. Zakład pracy dostaje taki "prezent" za przyjęcie z powrotem do pracy kobiety po urodzeniu dziecka i przez 36 miesięcy (trzy lata!!!!) nie musi opłacać składek na fundusz pracy. Jeśli składki nie są opłacane przez 18 ostatnich miesięcy to po zwolnieniu nie dostaniemy zasiłku. (Która nie wierzy niech spojrzy na swój pasek. Na szczęście nowy pracodawca nie przejmuje tej ulgi!). Bosko! Muszę jechać do mojej byłej pracy, załatwiać zaświadczenia.
Dwa dni później wracam z zaświadczeniem. Wszyscy robią mi łaskę, że się do mnie odzywają. Jest dobra wiadomość dostaję zasiłek. Pani z rejestracji (znowu ta z obgryzionymi paznokciami, w okularach i wyciągniętym swetrze...) mówi, że mam przyjść za tydzień do pośrednika. Pytam na którą godzinę to słyszę obojętnie. Dopytuję czy na pewno. Przyjeżdżam za tydzień na godz. 7.00. Jestem 4 w kolejce. Podchodzę do maszyny, wbijam pesel i pobieram numerek. Czekam, czekam, czekam. Podchodzę do informacji, okazuje się, że powinnam tydzień temu zapisać się na konkretną godzinę. Pani zbywa mnie, że mam czekać, ona nie wie bo tu jest stażystką, żuje gumę, zamiast spódnicy ma opaskę biodrową. To ma być urzędnik? Dzwoni gdzieś i odpowiada, że najpierw przyjmowane są osoby zapisane na godziny, a potem pozostałe. Czekam. Jest 10. Wkraczam do kierownika. Podniesionym głosem mówię co myślę o pani, która tydzień temu nie zapisała mnie na godzinę, w domu czeka na moją pierś małe dziecko, pani w informacji jest niemiła i mnie zbywa. Pani kierownik okazuje się człowiekiem i mówi pośrednikom, że mają wstrzymać kolejkę i przyjąć mnie. Jestem w szoku, tym bardziej, że pani kierownik powiedziała, że miałam od razu zgłosić, że mam małe dziecko. Świetnie... Ciekawe gdzie to jest napisane. Z nudów przeczytałam wszystkie gablotki i nie było informacji, że matki bez kolejki.
Siadam przed pośrednikiem. Zaczyna się rozmowa między urzędnikiem, a mną (też urzędnikiem jakby nie było). Pracy biurowej nie mają. Pani mówi z uśmiechem na twarzy. Są szkolenia: wózek widłowy i coś tam w tym stylu, przeglądam listę. Jest florystka. Hmm. Mówię "chcę na to szkolenie". Słyszę, że nie mogę, bo mam wyższe wykształcenie, a to jest dla osób z maturą.... Jest praca w salonie z telefonami komórkowymi. Pytam jakie ja mam doświadczenie w sprzedaży? Biorę namiary, wysyłam CV. Nie odpowiadają.
Idę do jednego z urzędów w moim mieście (tego w którym zaczynałam staż z PUP). Chodzę, pytam, męczę. Ogłaszają zapotrzebowanie na zastępstwo. Dostaję umowę na 3 tygodnie bo pani wraca nagle po dłuższej nieobecności. Znowu rejestruję się w PUPie, znowu pani z obgryzionymi paznokciami. Tym razem nie wychodzę bez terminu z konkretną godziną. Doświadczenie w tej kwestii bezcenne :D. Trzeba się wykłócić o swoje. A co! Niechętnie mnie wpisała na godzinę. No tak bo ja bezrobotna to może nie mam co robić i mogę czekać?
Pani w informacji dalej niemiła. Obserwuję i widzę, że zamiast przyjść umytym, poczesanym i pomalowanym lepiej przyjść śmierdzącym. Szybciej mnie obsłużą przestanie im śmierdzieć. Pracy nie ma, nic biurowego, szkoleń dla mnie też nie, bo jestem wykształcona, a to dla tych z maturą. Co robić... Składam dokumenty do tego mojego urzędu z prośbą o wolontariat. Jest zgoda. Przychodzę codziennie na trzy godziny. Przynajmniej wychodzę z domu i mam kontakt z pracą. W CV też to fajnie wygląda ;).
W międzyczasie dostaję pracę w urzędzie w innym mieście. Znowu dojeżdżam kilometry. Też na zastępstwo, ale lepsze to niż nic. Tym razem dwa miesiące, dziewczyna jechała na rowerze i złamała bark czy coś takiego. Po dwóch miesiącach wraca do pracy. Jest druga połowa czerwca.
Znowu idę do PUPy. Scenariusz jak wyżej. Po tygodniu idę do "mojego" pośrednika. Pani mnie wita słowami "znowu pani? przecież pani się dopiero co rejestrowała". Pełna podziwu zaczyna rozmowę. Znowu nie mają pracy. Pani oświadcza to z uśmiechem na twarzy. Kolejna wizyta za trzy tygodnie.
Planowałam wyjechać na 6 tygodni z córką na wieś na wakacje. Zasiłek przysługuje mi do września więc mogłabym skorzystać z płatnego "urlopu". Doświadczona wcześniejszymi wizytami, zrobiłam rozeznanie i się przygotowałam (na zwykłe pytanie czy można przyjść w późniejszym terminie zawsze słyszałam - nie!)
Mówię pani, że gdzieś tam złożyłam dokumenty (kłamię). Może pani sprawdzić, bo ogłoszenie pojawiło się dwa dni temu w internecie (rzeczywiście takie ogłoszenie było). Dokumenty można składać do połowy lipca. Rozstrzygnięcie zaplanowane jest na połowę sierpnia. Pani widzi moją historię poszukiwania pracy, patrzy na mnie, znowu w papiery, liczy ile razy się rejestrowałam w tym roku. Jest możliwość, żebym przyszła dopiero w połowie września. Mówię, mam nadzieję, że do tego czasu coś znajdę. Wypadłam przekonująco :P.
Nagle jest konkurs, w tym moim urzędzie w moim mieście, składam papiery. Wygrywam. Nie idę na wrześniowe spotkanie w UP. Wysyłam faksem moją umowę o pracę i pismo, żeby mnie skreślili z listy bezrobotnych. Nie mam zamiaru się tam pokazywać. Pracuję. Umowa na czas próby, określony, znowu określony i wreszcie nieokreślony. Bardzo się cieszę z tej umowy na czas nieokreślony, do dzisiaj, a minęło już kilka miesięcy.
Szanuję swoją pracę od początku gdy zaczynałam po licencjacie. Jestem miła dla petentów. Zawsze byłam. Nigdy nikogo nie zbywam, nie zbyłam i tego nie zrobię. Ludzie dziękują mi za poświęcony czas, że byłam miła, a urzędnicy tacy nie są. Nie zarabiam tak dużo jak mówią w mediach, nie mam czasu w pracy zjeść, nie piję kawy ruszając nóżką pod stołem, bo się nudzę. Mam zapieprz, pracuję na wysokich obrotach, a ludzie są upierdliwi, przeklinam w głowie, bo tłumaczę - spokojnie - coś dwudziesty raz, a pan/pani nie rozumieją. Trudno jestem urzędnikiem - osobą, która musi ludziom pomagać. Z wielką cierpliwością ciągle powtarzam to również moim koleżankom, które często o tym zapominają...
Wrednym biurwom z PUPy, życzę takiego potraktowania - wszędzie!!! - jak one mnie traktowały i tysiące innych ludzi. Chyba zapominają jak to jest być bez pracy. Albo dostały ją bez wysiłku...
P.S. Do dzisiaj nie wiem dlaczego nie dostałam dyplomu z urzędu pracy za znalezienie sobie pracy i to tyle razy.
A jak to u Was wyglądało, też takie olewanie klienta?
A jak to u Was wyglądało, też takie olewanie klienta?
Takich urzędników jak Ty potrzeba w Polsce więcej ;)
OdpowiedzUsuń